Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium
[Rozdział V, fragmenty]
Dłuższą chwilę staliśmy nad ciałem Johannesa von Teugen. A raczej nad ciemną, osmaloną plamą na chodniku, która została w miejscu, gdzie został wessany… Cerus potem co opowiadał o innych wymiarach egzystencji, przestrzeni thaumaturgicznej i zlokalizowanych zaburzeniach kontinuum związanych z przebiciem z przestrzeni chaosu, ale nie za wiele udało nam się z tego zrozumieć. Na szczęście Sam okazał się bardzo odporny na tę gadkę, bo jako jedyny zauważył, że radny Teugen, zanim zdążył zniknąć, upuścił małą skórzaną saszetkę, w której znaleźlismy trochę złota i list. Bardzo niewiele wiele mówiący, ale pomocny list od niejakiej Etelki. Etelki, jak się później okazało, kobiety bardzo utalentowanej. Kobiety otoczonej specyficznym, silnym zapachem piżma i lawendy, którego wspomnienie do dziś przyprawia mnie o dreszcze i pojawia się w najgorszych koszmarach.
Ale o tym dopiero później. Nie wybiegajmy za bardzo do przodu. Wtedy, gdy staliśmy na nabrzeżu, przy magazynie numer 13, pojawił się bardziej palący problem – patrol Straży Miejskiej. Po szybkiej naradzie delegowaliśmy Wiewiórę do wyjaśnienia sprawy. Raz, że miała kupieckie pochodzenie, czy powinna łatwiej trafić do ograniczonych zwojów mózgowych ludzi opłacanych przez kupiecką radę miasta, dwa, że liczyliśmy, że w rozmowie z kobietą chłopaki będą nieco mniej skore do łapania się za halabardy.
Dowodzący patrolem sierżant okazał się być spostrzegawczą osobą o niezbyt jednak lotnej inteligencji. O ile to drugie mocno nas irytowało na początku, to ta pierwsza jego cecha, w ostatecznym rozrachunku pozwoliła nam wykaraskać się z całej tej kabały. Pan sierżant Glupke mianowicie, raczył był zauważyć radnego Teugena znikającego w obłoku siarkowego dymu w chwilę po tym, jak poraził nas magicznym pociskiem.
Jeszcze tego wieczora stanęliśmy przed Radą Miasta Bogenhafen. Kurde, jak trzeba, to potrafią się szybko zebrać. No prawie wszyscy, bo okazało się, że w radzie brakuje 4 osób – wszystkie przypadkiem siedziałem związane jak salcesoniki w kantorku magazynu numer 13. Rada obradowała 3 dni, a nam w tym czasie kazali trzymać mordy w kubeł, po czym świeżo-w-miarę-wyleczony radny Richter wyjawił nam ustalenia mądrych kupców.
Ustalili, że całą sprawę należy zamieść pod dywan, w szczególności nie ujawniać szerszej publiczności do jakiego stopnia rzekoma rada okazała się skłonna do oddawania czci potęgom chaosu. Mamy więc zapomnieć o incydencie i osobach w nich zamieszanych, a w zamian radni nie zamkną nas za czynną napaść na szacownych obywateli. Widząc nasze zdziwione miny Richter z rozbrajającą szczerością przypomniał kto zasada w sądzie miejskim, czyim jest kuzynem i jak zazwyczaj oceniana jest tu wiarygodność świadków. Szybka kalkulacja – poparta szacunkowym przeliczeniem pogłowia straży miejskiej – wykazała, że pomysł brzmi dobrze. W zamian za nasze milczenie*
dostaliśmy zawrotną sumę 200 ZK, a paskudnych kultystów oddano w ręce sprawiedliwości.
I tak pokrzepieni załadowaliśmy się na barkę Josepha, który odpływał w stronę Weisbrucku.
___________________________________________________________
* - fragment zawarty jedynie w pierwszym wydaniu książki, usunięty z następnych wydań na skutek groźby pozwów ze strony rady miasta Bogenhafen i spadkobierców rodu von Teugen.
Przez ten list to mój analfabetyzm naprawdę zaczyna mnie denerwować :[
OdpowiedzUsuń