środa, 30 grudnia 2009

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium

[Rozdział V, fragmenty]


Dłuższą chwilę staliśmy nad ciałem Johannesa von Teugen. A raczej nad ciemną, osmaloną plamą na chodniku, która została w miejscu, gdzie został wessany… Cerus potem co opowiadał o innych wymiarach egzystencji, przestrzeni thaumaturgicznej i zlokalizowanych zaburzeniach kontinuum związanych z przebiciem z przestrzeni chaosu, ale nie za wiele udało nam się z tego zrozumieć. Na szczęście Sam okazał się bardzo odporny na tę gadkę, bo jako jedyny zauważył, że radny Teugen, zanim zdążył zniknąć, upuścił małą skórzaną saszetkę, w której znaleźlismy trochę złota i list. Bardzo niewiele wiele mówiący, ale pomocny list od niejakiej Etelki. Etelki, jak się później okazało, kobiety bardzo utalentowanej. Kobiety otoczonej specyficznym, silnym zapachem piżma i lawendy, którego wspomnienie do dziś przyprawia mnie o dreszcze i pojawia się w najgorszych koszmarach.

Ale o tym dopiero później. Nie wybiegajmy za bardzo do przodu. Wtedy, gdy staliśmy na nabrzeżu, przy magazynie numer 13, pojawił się bardziej palący problem – patrol Straży Miejskiej. Po szybkiej naradzie delegowaliśmy Wiewiórę do wyjaśnienia sprawy. Raz, że miała kupieckie pochodzenie, czy powinna łatwiej trafić do ograniczonych zwojów mózgowych ludzi opłacanych przez kupiecką radę miasta, dwa, że liczyliśmy, że w rozmowie z kobietą chłopaki będą nieco mniej skore do łapania się za halabardy.

Dowodzący patrolem sierżant okazał się być spostrzegawczą osobą o niezbyt jednak lotnej inteligencji. O ile to drugie mocno nas irytowało na początku, to ta pierwsza jego cecha, w ostatecznym rozrachunku pozwoliła nam wykaraskać się z całej tej kabały. Pan sierżant Glupke mianowicie, raczył był zauważyć radnego Teugena znikającego w obłoku siarkowego dymu w chwilę po tym, jak poraził nas magicznym pociskiem.

Jeszcze tego wieczora stanęliśmy przed Radą Miasta Bogenhafen. Kurde, jak trzeba, to potrafią się szybko zebrać. No prawie wszyscy, bo okazało się, że w radzie brakuje 4 osób – wszystkie przypadkiem siedziałem związane jak salcesoniki w kantorku magazynu numer 13. Rada obradowała 3 dni, a nam w tym czasie kazali trzymać mordy w kubeł, po czym świeżo-w-miarę-wyleczony radny Richter wyjawił nam ustalenia mądrych kupców.

Ustalili, że całą sprawę należy zamieść pod dywan, w szczególności nie ujawniać szerszej publiczności do jakiego stopnia rzekoma rada okazała się skłonna do oddawania czci potęgom chaosu. Mamy więc zapomnieć o incydencie i osobach w nich zamieszanych, a w zamian radni nie zamkną nas za czynną napaść na szacownych obywateli. Widząc nasze zdziwione miny Richter z rozbrajającą szczerością przypomniał kto zasada w sądzie miejskim, czyim jest kuzynem i jak zazwyczaj oceniana jest tu wiarygodność świadków. Szybka kalkulacja – poparta szacunkowym przeliczeniem pogłowia straży miejskiej – wykazała, że pomysł brzmi dobrze. W zamian za nasze milczenie*


dostaliśmy zawrotną sumę 200 ZK, a paskudnych kultystów oddano w ręce sprawiedliwości.
I tak pokrzepieni załadowaliśmy się na barkę Josepha, który odpływał w stronę Weisbrucku.
___________________________________________________________

* - fragment zawarty jedynie w pierwszym wydaniu książki, usunięty z następnych wydań na skutek groźby pozwów ze strony rady miasta Bogenhafen i spadkobierców rodu von Teugen.

środa, 9 grudnia 2009

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium

[Rozdział II, fragmenty]
Z Untergardu ruszyliśmy w stronę Altdorfu…

[…]
Na drodze naszego dyliżansu znajdowało się coś… Mutant, jak się okazało po chwili, który właśnie obgryzał kości woźnicy innego dyliżansu, który miał dużo mniej szczęścia niż my. Tego dnia ubiliśmy jeszcze z pół tuzina mutantów, byliśmy jednak za późno, by pomóc pasażerom, którzy wpadli z zasadzkę zwierzoludzi przed nami.
Wśród ofiar znaleźliśmy ciało Kastora Lieberunga, człowieka, który niczym brat bliźniak był podobny do Cerusa. Znalezione przy nim papiery pchnęły do Bogenhafen, w poszukiwaniu bajecznie dużego spadku, który miał tam czekać na sobowtóra Cerusa. Ruszyliśmy więc dziarsko w stronę tego miasta, w sam raz, by zdążyć na Schaffenfest – doroczne święto i jarmark. Gdyby Cerus zdawał sobie sprawę, jakie będą skutki próby podszycia się pod Lieberunga, ruszyłby pewnie jeszcze szybciej – tyle, że w przeciwnym kierunku. Ale widać takie było nasze przeznaczenie.

[…]
Do Bogenhafen ruszyliśmy rzeką, z niejakim Josephem Quentinem – starym kumplem ojca Wiewióry. Ten to umiał wypić!!

[…]
Niestety w drodze do Bogenhafen trafiliśmy na pierwszą osobę zainteresowaną Kastorem Lieberungiem. Niejaki Adolphus Kustofos, chyba jakiś łowca nagród, postanowił zaatakować nas, gdy spalić na Berberelli – zacumowanej w Weissburgu barce Josepha. Na szczęście byliśmy gotowi na jego atak, bo Cerus podsłuchał Kustofosa, gdy ten umawiał się z lokalnymi zbirami na atak w środku nocy. No i bardzo nam pomógł fakt, że jego atak z zaskoczenia okazał się wielkim zaskoczeniem dla samego Kustofosa – kusza rozleciała mu się w rękach, a chwilę potem Sam przybił mu potylicę do bruku za pomocą bełtu ze swojej kuszy wałowej.

Kawaleria, w postaci sołtysa wsi z trzema pachołkami, pojawiła się oczywiście za późno. Sami ich pozamiataliśmy, ocaliliśmy tę wieś przed małym pożarem (zbiry Kustofosa chyba chciały podpalić barkę Josepha), przekazaliśmy jednego z rannych zbirów organom strzegącym prawa i sprawiedliwości (Sołtys again) i nad ranem ruszyliśmy z stronę wschodzącego słońca.

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium

[Rozdział I, fragmenty]
Dzięki mapie lasu, którą stworzył nam z pamięci Sam, udało się trafnie przewidzieć kierunek, w jakim udadzą się zwierzoludzie. Na polanie ze zbezczeszczonymi menhirami spotkaliśmy kilka centigorów. Centigory, jak to centigory, pijane były jak kapłan Ulryka w zimowe przesilenie. Nie stawiały oporu, naprawdę przydały się te kusze, które straż miejska Untergardu zostawiła za sobą.
Po uprzątnięciu trupów na sugestię Anny, zabraliśmy się za posprzątanie polany. Wybebeszone trupy kamratów naprawdę mogły ich trochę speszyć, a chcieliśmy, żeby byli pewni siebie. Następnie zaczailiśmy się na skraju polany, po uprzednim zakopaniu beczki z prochem pod centralnym kamieniem w kręgu. Zgodnie z przewidywaniami zwierzoludzie przybyli przed południem. Duża grupa, gory, ungory, szaman… Skierowali się od razu w stronę ołtarza, wlokąc ze sobą jakiegoś przerażonego wieśniaka, którego chyba chcieli złożyć w ofierze. Gascoine opowiadał, ze długo potem we śnie nawiedzała go jego twarz. Widział go kątem oka, gdy pociągnął za spust hochlandzkiego muszkietu. Za pierwszym strzałem trafił w na wpół zakopaną beczkę z prochem, odrzut prawie zrzucił go z drzewa, na które się wspiął dla uzyskania lepszego kąta strzału. Zgaduję, że po wybuchu prochu na polance wyszedł mały Armagedon, ale nie zostaliśmy by przyjrzeć mu się z bliska. Zanim rzuciliśmy się do panicznej ucieczki Cerus i Wanda rzucili lizuje salw z muszkietów na dwóch przeciwnych od nas krańcach polany, dla zmylenia pościgu. Wialiśmy przez las ścieżkami wydeptanymi przez zwierzęta, które tylko Sam widział. Tylko, że zwierzoludzie byli od nas szybsi. Pierwszą grupę, która nas dogoniła, udało się zmylić. I dobrze, bo to chyba kolejne Centigory były. Druga szła uważniej i nie udało nam się uniknąć walki z 9 ungorami. Wybiliśmy wszystkie za wyjątkiem jednego, który zbiegł gdzieś w las, ale Cerus tylko cudem nie stracił głowy od ciosu jednego z nich. Ściągnął na siebie zbyt dużo uwagi tymi czarami chyba i mutanty chciały go wyeliminować.
Po tym starciu udało nam się już bezpiecznie dotrzeć do Untergardu, gdzie mogliśmy wreszcie odpocząć po wielogodzinnym biegu przez las. No a Cerus mógł „pozyskać” więcej bełtów i pierza na komponenty!
Wiele lat później przypadkiem trafiłem na jednego z rajtarów, którzy sprzątali później ten burdel i osłaniali powrót uchodźców do miasta. Okazało się, że u zwierzoludzi doszło do bardzo zażartej różnicy zdań w przedmiocie wyboru nowego przywódcy. Na polanie z kręgiem, oprócz kilkudziesięciu zwierzoludzi zabitych wybuchem znaleźli drugie tyle, które zginęło od broni ręcznej, rogów i kopyt.

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium

[Wstęp]

Gdy na jesieni roku inwazji Hordy Archeona Pana Końca Czasu ruszaliśmy z Oldenburga w mroczne ostępy Darkwaldu, nie zdawaliśmy sobie sprawy z wielu rzeczy. Ledwie co poznaliśmy się i podjęliśmy się nadzwyczaj ambitnego zdania – zabicia przywódcy stada zwierzoludzi idących na miasto. Wtedy wydawało się to czystym szaleństwem i myślę, że tylko dzięki opiece samego Sigmara udało nam się ujść z życiem. Z resztą Wiewióra później opowiadała, że w trakcie ucieczki widziała jakieś znaki… Może to nie tylko Sigma nad nami czuwał?
Również później, w Altdorfie, w Bogenhafen, na rzece Reik… Nie od razu zrozumieliśmy, co się wokół nas dzieje, pomimo pewnych wskazówek nie ogarnialiśmy całego obrazu, powagi sytuacji. Choć nie wiem, jak moglibyśmy wykorzystać te pierwsze wskazówki o działalności Purpurowej Dłoni…
Tak więc buńczucznie ruszyliśmy na zwierzoludzi. Gascione de Paull, wówczas jeszcze tylko giermek nawet bez konia, szukający szczęścia i chwały na ziemiach zachodniego sąsiada swojej ojczyzny. Sam Myca, drwal z okolic Bogenhafen. Znał te lasy jak własną kieszeń, myślę, że gdyby nie on nie wyszli byśmy z tego lasu i kto wie, jak potem potoczyłaby się historia Imperium… Kto by wówczas pomyślał kim zostanie w przyszłości. Cerus User, Ten mag Cerus, wtedy jeszcze uczeń maga, który zewsząd szabrował bełty do kuszy na komponenty do najprostszych czarów. Szła wtedy z nami jeszcze jedna magiczka, Wanda. Odłączyła się od naszej drużyny w Altdorfie, nawet nie spodziewaliśmy się, że jeszcze ją spotkamy. Anna „Wiewióra” Castor, zielarka, a później wiele więcej niż zielarka. W pewnym momencie przestaliśmy już liczyć, ile razy ratowała nas od spotkania z Morrem.