czwartek, 2 września 2010

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium

[Rozdział XVII]

Ostatniego dnia karnawału postanowiliśmy wykorzystać informacje dostarczone nam przez siatkę ulicznych konfidentów, którą zorganizowała Anna. Podobno co tydzień wieczorem kanclerza Sparsama odwiedza jakaś tajemnicza kobita. Przyczailiśmy się w pałacu i… doczekaliśmy się! Pani ubrana w niepozorny strój, o przeciętnej, łatwej do zapomnienia twarzy. Weszła do kanclerza z jakimś pakunkiem.
Korzystając z okazji zaznaczam, że nie jest prawdą wersja tych wydarzeń rozpowszechniana przez nieprzychylnie Drużynie Młota wersja wydarzeń, zgodnie z którą tego wieczora pobiliśmy tę kobietę na terenie pałacu (miała na imię Brunhilde), a następnie poddali ją torturom. W zamieszaniu nie brali też udziału Rycerze Pantery, którzy nas wtedy nie zaaresztowali. A już zupełnie wyssane z palca są pogłoski, jakoby to książę Gascoigne miał w świątyni Shalyi dotkliwie pobić samego kanclerza Sparsama! Między te same bajki można włożyć historię o Arcymagu Cerusie, który nieudolnie usiłował go zaczarować. Powszechnie wiadomo jak wielką moca on włada i już abstrahując od całej reszty, to w tej historii najbardziej kupy nie trzyma się to, że mu czar nie wyszedł.
Prawda wyglądała dużo bardziej prozaicznie. Śledziliśmy Brunhildę z pałacu, gdy potknęła się i nieszczęśliwie łamiąc nogę straciła przytomność. Zabraliśmy ją do Świątyni Shalyi, gdzie jednocześnie przypadkiem przebywał oddział Rycerzy Panter. Z dokumentów, które miała przy sobie dowiedzieliśmy się, że ktoś planuje zabić grafa i zastąpić go dopelgangerem. Powziąwszy tak strasznie wieści niezwłocznie udaliśmy się do Pałacu – razem z nami przez miasto biegli Rycerze. Do pokoju grafa wpadaliśmy w ostatniej chwili!
Widok który ukazał się naszym oczom po otwarciu drzwi do prywatnych komnat grafa odebrał nam mowę. I nie mówię tu to wspaniałej kolekcji bretońskich arrasów, która już wtedy była dumą Todtbringerów. Otóż ujrzeliśmy grafa w koszuli nocnej i szlafmycy z kutasikiem, który był duszony sznurem do zasłon przez grafa w koszuli nocnej i szlafmycy z kutasikiem!
Na szczęście dzięki magii i sile naszych mieczy zdołaliśmy zabić potwora zanim pozbawił życia ojca Heinricha. Drżę na samą myśl o tym, co stałoby się z Imperium, gdyby wtedy nie udało nam się go uratować. Bez jego mądrości i roztropności, strach pomyśleć o ile gorzej wyglądałby nadchodzący kryzys…
Korzystając z okazji warto w tym miejscu wyjaśnić kolejną z dziwacznych plotek, które powstały wokół naszych czynów w Wolnym Mieście Middenheim. Otóż Gascoigne i Cerus wcale nie spędzili następnych trzech nocy zamknięci w lochach – po prostu z uwagi na fakt, iż na ówczesnym etapie nikt nie był pewien, jak szerokie kręgi zatoczył spisek, graf poprosił nas o wzmocnienie ochrony jego pałacu – i oni dwaj po prostu na wszelki wypadek pilnowali tajemnego przejścia znajdującego się pod zamkiem.
Ale jeszcze zanim do tego doszło musieliśmy dorwać osobę stojąca za spiskiem. Okazało się bowiem, ze prawdziwy Magister Praw Ehrlich nie żyje od kilku tygodni! Najprawdopodobniej zabił go dopelganger i zajął jego miejsce. Z dokumentów znalezionych jego gabinecie dowiedzieliśmy się, że za całą aferą, za zamachem i za wprowadzeniem krzywdzących i niesprawiedliwych podatków stoi Magister Praw Wasmeier!
Udaliśmy się więc, wraz z małym oddziałem Rycerzy Panter, który oddano pod nasze dowództwo, do jego siedziby. Wasmaier, jak to prawnik, nie był w ciemię bity i wiedział, co się szykuje. Właśnie opuszczał miasto na pokładzie opancerzonego powozu. W pościgu przez całe miasto udało nam się drania dorwać i wyprawić na tamten świat razem z jego przydupasami.
W uznaniu naszych zasług Graf mianował Sama i Gascoigne`a rycerzami Pantery i polecił nam niezwłocznie podjęcie się delikatnej misji – Car Kisleva, Radii Bokha, potrzebował pomocy w walce ze sługami Chaosu i powołując się na starożytny sojusz zwrócił się do Grafa Borisa Todtbringera o pomoc.
Tak więc ruszyliśmy do Kisleva. „Tam musi być jakaś cywilizacja” – rzekł Sam kierując „Lodzię” na wschód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz