sobota, 24 lipca 2010

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium


[Rozdział XVI]

Nocny odpoczynek przerwał nam jednak taki drobny detal. W sumie, to można by się było tego spodziewać. W końcu byliśmy tylko w środku jednego z trzech – czterech najlepiej ufortyfikowanych miast Imperium, twierdzy niezdobytej przez nieprzeliczoną armię Chaosu pod wodzą samego Archeona, Pana Końca Czasu.
Tak więc imaginuje sobie, drogi czytelniku, że w środku nocy zaatakowali nas zwierzoludzie! W karczmie! W środku Middenheim!
Cała zadyma zaczęła się około 3:25 rano. Anna spała w pokoju razem z Renatą, Sam z Cerusem, krasnoludy razem i osobno Gascoine. Co tu dużo mówić – prawie daliśmy się zaskoczyć. Annę w ostatniej chwili ostrzegło jej przeczucie, a Cerusa – sowa. Gascoine, którego nikt nie ostrzegł, musiał salwować się ucieczką przez okno w koszuli nocnej, po drodze dorabiając się nowego przedziałka na głowie za sprawą pocisku ze spaczeniowego
pistoletu jednego z mutantów. W tym czasie Anna desperacko broniła się przed atakiem dwóch zwierzoludzi, starając się ich nie dopuścić do Renaty. Jedynie Cerusowi i Samowi wiodło się w miarę – choć na początku było strasznie, mutanci wparowali do pokoju w momencie, gdy Sam był w połowie narzucania skórzanej zbroi…
Gascoine, już na ulicy przed karczmą, szybko udał się do stajni w poszukiwaniu broni. Planowanego miecza tam nie znalazł, wyszedł jednak po chwili ze sztachetą zbrojną w zerdzewiały gwóźdź. Tak uzbrojonego zauważyły go z okna Anna i Renate, które również skacząc z okna oderwały się w końcu od goniących ich zwierzoludzi. Po krótkiej naradzie Renate udała się po pomoc, Anna, przekazała Gascoine zabrany ze swojego pokoju miecz. Razem ruszyli z powrotem na górę karczmy, by rewindykować zbroję tego drugiego.
Tymczasem Sam i Cerus rozprawili się z dwoma Gorami, które napadły ich w pokoju (nie bez odniesienia pewnych obrażeń), tylko po to, by naciąć się na dwóch następnych, prowadzących za szmaty jakiegoś mieszkańca karczmy w stronę schodów. Szarża z toporem dwuręcznym w plecy szybko pozbawiła życia pierwszego z nich, drugi również padł po krótkiej walce. Jednocześnie Major – Chowaniec Cerusa – usilnie latał wokół karczmy i nie mógł znaleźć Anny i Gascoine, którzy jakoś złośliwie nie chcieli być w swoich pokojach.
Przy tylnym wejściu do karczmy Anna i Gascoine nacięli się na dwóch kolejnych wyewoluowanych inaczej, z których jeden zbrojny był w dwa pistolety. Wypalił z jednego, raniąc bretońskiego rycerza, ten jednak szybko zripostował strzałem z muszkietu w zasięgu bezpośrednim, kładąc go trupem. Po małej szamotaninie i postrzeleniu drugiego zwierzoczłeka ze zdobycznego pistoletu, w końcu udało się wrócić do pokoju na górze, gdzie Gascoine, przy pomocy Anny, odział się w zbroje. Tak przygotowani ruszyli na dół.
Prawie dokładnie w tym samym czasie Cerus pomagał Samowi założyć jego zbroję. Ranni, ale wciąż gotowi do walki, również ruszyli na dół.
Weszliśmy do głównej Sali karczmy oddzielnymi wejściami w kilkudziesięciu sekundowym odstępie. Na dole zastaliśmy grupę goblinów celujących z łuków do związanych pracowników i gości karczmy, szczuroogra i jeszcze kilku zwierzoludzi. Razem z nami do wali przyłączyli się Drakki i Bjorni. Bez wahania odrzucaliśmy żądanie poddania się ze strony ich przywódcy – wyewoluowanego inaczej o twarzy szczura - i rzuciliśmy się do walki.
Łatwo nie było – ze starcia Sam wyszedł, a raczej wykuśtykał, z poważną raną prawej nogi, a Gascoine tylko jakimś cudem uniknął utraty prawej dłoni w zębach szczuroogra, a tylko medycznemu talentowi Wiewióry Bjorni zawdzięcza to, że dużo później mógł znaleźć bohaterską śmierć godną Zabójcy Troli. Bo, jak później przyznał, śmierć z ręki zwykłego Gora, to nie byłaby dobra śmierć dla Zabójcy. Ostatecznie jednak nasze wyszło na wierzchu, gdy na miejsce dotarła Straż Miejska – oczywiście za późno, jak zawsze.
Przy jednym z mutantów znaleźliśmy dziecięcą szmacianą lalkę, a za jej sukienką – zgniecioną karteczkę z napisem „Ratunku! Porwali mnie zwierzoludzie” – i podpisem – J.E. Po dłuższej dedukcji ustaliśmy, ze mogła ją napisać zaginiona niedawno bratanica magistra praw Ehrlicha. Postanowiliśmy zbadać ten trop.
No i nie można nie wspomnieć o najzabawniejszym momencie tego wieczoru – czyli o Cerusie, który był jak zwykle pierwszy w łupieniu pokonanych wrogów. Dzięki temu jako pierwszy nadział się na posmarowany substancją paraliżującą sztylet przywódcy napastników. Śmiesznie wyglądał przez ten kwadrans, jako go sparaliżowało.

2 komentarze:

  1. No... w końcu po 30 latach wiem jak to naprawdę przebiegało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. i dlaczego odrazu najzabawniejszy moment - ja tm sie śmiac nie mogłem. I sprostowanie - nie szukałem łupów tylko cennych dowodów - pieniędzy mamy pod dostatkiem (no troche przesadzilem ale glodni i obszarpani nie łazimy) natomiast dowodów i poszlak jak zwykle ZERO.

    OdpowiedzUsuń