czwartek, 27 maja 2010

Kfiatki z z 20.05

Dzisiejszy odcinek znowu z okolic czerwonej latarni ;)

Sam (rekapituluje na początku): Jesteśmy na początku intrygi. Musimy rozwalić… Tego… Kogoś tam…

(infiltracji burdeli w celu poszukiwania podejrzanych miłośników orgii ciąg dalszy)
Cerus: Ja mam ochotę na taki mały, no… ten…
Sam: Gangbang!!!

Sam: Wyższa sfera…
Gascoigne: Ja tworzę wyższą sferę, a ty conajwyżej podwaliny.

Cerus (dzieli się szybkim ciągiem skojarzeń): Dobrze robię mieczem… Zaraz, nie mam miecza. Dobrze laską robię…

Cerus (schodząc z pięterka domu uciech): Coś się dowiedzieliście, czy tak ruchałem bez celu?

Cerus (do kolegów – ciąg dalszy burdelowych przemyśleń): Ale z was dowcipasy…

Cerus (spotkał zastępczynię arcymaga i ma pytanie do MG): Z jakiego ona jest wiatru?
Sam: Grochówka!
Anna (prawie równocześnie): Fasolka po bretońsku!

NPC: Czy coś jeszcze możemy zrobić?
Cerus: Lodzika.

(ktoś – chyba Cerus - komuś grozi w drużynie – chyba Samowi lub Gascoignowi): … i będziesz chodził do kibla z otwieraczem do konserw!

(drużyna w celu wbicia się na orgię musi skrycie podać Niziołkowi – wirtuozowi gry na flecie laxigen)
Sam: (zagaja): Czy da się z gry na flecie wyżyć? Bo kolega chce na harmoszce zacząć grać.

(udało się podać Niziołkowi porcję zioła na 3 dni tzw. ostrego paradoksu (często o rzadko) Ma zadziałać po 20-30 minutach)
Gascoigne: chętnie byśmy posłuchali jak grasz
Sam: Ale tylko przez 13 minut…

(inne pomysły na załatwienie Niziołka – flecisty)
Gascoigne: A może naślemy na niego Młodzież Wszechaltdorfską?

poniedziałek, 24 maja 2010

Ogłoszenia parafialne

1. Zakupiliśmy w  dniu dzisiejszym więcej karmy sesyjnej :))).

Dzisiaj w radiu mówili, że popcorn jest bardzo zdrowy, zawiera błonnik, bez soli i tłuszczu wcale nie taki kaloryczny i na dokładkę działa anty-rakowo, bo usuwa wolne rodniki i w ogóle jest fajny :D

2. Odniosłem wrażenie, że ostatnia sesja, z wątkiem detektywistyczno-dochodzeniowym szła dość drętwo. Postaram się na następnej sesji więcej akcji upchnąć, chyba, że wolicie dalej powoli, po nitce do kłębka dochodzić ;P

3. O ile niebo nie zwali nam się na głowy następna sesja w czwartek, 20:30 :)

czwartek, 20 maja 2010

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium


[Rozdział XIV]


W miarę bezproblemowo udało nam się dotrzeć do Middenheim, zostawiając „Lodzię” w wiosce w dolnym biegu Reiku. Ostatnie kilka dni dojechaliśmy konno.
Middenheim wciąż dochodziło do siebie po niedawnej Burzy Chaosu, ale z okazji dorocznego festynu mieszczanie sprężyli się i chyba co się nie udało odbudować po prostu zakleili dyktą i gipsem. Do tego dodajmy niesamowite tłumy na ulicach, które trochę zasłaniały widoki.
Na rogatkach miasta spotkała nas niemiła niespodzianka (nie licząc tu godzinnej kolejki do wejścia, którą Gascoigne z wielkopańską wprawą i drobną łapówką ominął w 3 minuty). W mieście wprowadzili podatek od magów, krasnoludów i kapłanów. Podróżujący z nami Drakki i Bjorni od razu wpadli w bramie i musieli zapłacić małe conieco (szczególnie Bjorni, ze swoim pomarańczowym irokezem i odrastająca brodą aż razi po oczach swoim khazlidzkim pochodzeniem). Cerus do dzisiaj zastanawia się, jak rozpoznali w nim maga, szczególnie, ze podróżował po cywilnemu. No ale mogły go wydać komponenty do czarów przy pasku, książki no i – oczywiście – laska z gałką. Jakim sposobem Anny, z jej kosturem, sierpem za paskiem, ziołami, komponentami do czarów i ogniem wiary w oczach poborcy nie wyhaczyli jako kapłanki, tego do dziś nie jesteśmy pewni. Chociaż po namyśle mógł z tym coś mieć do czynienia fakt, że za nami w kolejce do oclenia była, khem, tancerka egzotyczna z dużymi… khem, oczami.
Zatrzymaliśmy się w sympatycznej oberży „Oręż Templariusza”, której miły właściciel opowiedział nam trochę o nadchodzących atrakcjach karnawałowych. Już wtedy zaczynało nam, a w szczególności Cerusowi, świtać, że coś może być nie Teres z tymi podatkami. Ustanowione stawki były, delikatnie mówiąc, zaporowe i już wkrótce musiały doprowadzić do przetrzebienia miejscowej populacji magów, kapłanów i krasnoludów. Dziwnym przypadkiem podatek celował w te grupy, które bardzo przyczyniały się do obronności Middenheim…

Pierwszego dnia karnawału ruszyliśmy na miasto. Od rana Gascoigne, za pomocą flaszki dobrego wina i paru gładkich słówek załatwił sobie na później wstęp na turniej rycerski u lokalnego szlachciury o łatwym do wypowiedzenia i zapamiętania nazwisku von Mitschutzliege. Następnie udaliśmy się na stadion snotballu pokibicować Samowi w walce z Minotaurem (1:0 dla Sama, 0:100 w złotych koronach przegrał Cerus, który dobrze obstawił wynik walki u lotnego bukmachera, ale nie pomyślał o obstawieniu bukmachera, który ulotnił się z kasą w trakcie walki…).
Następnie Gascoigne skrzyżował swój miecz w walce z szampierzem grafa – Dieterem Scheneidehammerem. Walka była bardzo wyrównana, Gascoigne zyskał sobie wielkie uznanie publiczności honorowo pozwalając szampierzowi podnieść upuszczony miecz. Nasz rycerz przegrał niestety, ale minimalnie, Dieter będący pod wrażeniem walki zaprosił nas na piwo wieczorem, do ogródków piwnych.
W tak zwanym międzyczasie Chowaniec Cerusa – sowa- wspięła się na szczyty spostrzegawczości i zdołała wytropić lotnego bukmachera w tawernie w zachodniej części Middenheim.
Po załatwieniu spraw w tawernie udaliśmy się na popijawę z Diterem, która okazała się bardzo owocna, tak pod katem wypitego alkoholu, jak i w zebrane informacje. Poznaliśmy tam nadwornego minstrela – elfa imieniem Rallane Lafarel, jego kumpla łowczego Allavandrela Fanmarisa i narzeczoną Dietera – Kirsten Jung.
Dieter okazał się być całkiem równym gościem, podobnie jak jego elfi kumple. Bardzo spodobał mu się krasnoludzki topór Sama, chciał go nawet dokładnie obejrzeć. Mina Sama, gdy usłyszał tę prośbę i zaczął intensywnie kalkulować, czy to aby nie jakiś podstęp – bezcenna. Do późnej nocy gadaliśmy o różnych sprawach – o krasnoludach (Dieter ja szanuje), pięknych paniach (Minstrel za nimi przepada), księżniczce Katrinie (równie piękna co niemądra i w dodatku na wydaniu – najlepsza partia w mieście), piastunce księżniczki (stary, upierdliwy, strzegący cudzej cnoty niczym pies ogrodnika gad nazwiskiem Zimperlich – wyjaśnił nam Rallane). Jeszcze zanim porządnie się napierdoliliśmy, rozmowa zeszła też na temat nowych podatków. Jak się okazuje, z powodu trwającej wiele miesięcy apatii grafa wszyscy są przekonani, że to doradcy jakoś wpłynęli na grafa, żeby uchwalił te podatki. Ale kto to dokładnie był – zdania są podzielone. Krasnoludy np. obwiniają Lafarel`a – z tego tytułu nie szczędzą mu wyrazów wdzięczności w postaci zgniłych owoców i innych takich, gdy tylko pojawi się na mieście. Rallane twierdzi, że to nie on, bardziej podejrzewa kanclerza Sparsama (odpowiedzialnego za podatki) do spółki z magistrami praw (jest ich trzech – Ehrlich, Hoflich i Wasmeier – co ciekawe, ten ostatni kiedyś był magiem, ale potem podjął słuszną decyzję, że prawo to lepsza ścieżka kariery). Co ciekawe, Dieter stwierdził, że podatki nałożone na magów, kapłanów i krasnoludy są sprawiedliwe i zasadne – w końcu oni praktycznie siedzą na forsie. Później impreza przeniosła się do do kwatery Rallane przy pałacu grafa – ale już bez Dietera i jego narzeczonej.
Następnego dnia, po zaleczeniu kaca około południa ponownie ruszyliśmy na miasto. Fransoise postanowił samodzielnie poszukiwać agentów kultu Purpurowej Dłoni – stwierdził, że sam dużo mniej rzuca się w oczy. To dziwne, bo Sam, ze swoim wzrostem i dwuręcznym toporem, kolczugą i kuszą wałową był raczej najbardziej rzucającym się w oczy członkiem drużny.
Karnawał w Middenheim to naprawdę coś! Tłumy na ulicach, grajkowie, cyrkowcy, przekupnie. Rewelacja. Każdy mieszkaniec Imperium powinien choć raz w życiu to zobaczyć.*
Chyba, że chcesz się szybko przedostać w punktu A do punktu B – normalny czas przejścia tej odległości najlepiej pomnóż przez dwa i zastosuj następną, wyższą jednostkę wielkości.
Tak czy siak postanowiliśmy zabrać się energicznie za poszukiwanie Gottarda von Wittengstein. Było to dość trudne, zważywszy, że znaliśmy jego wygląd sprzed paru lat (vide portret w nieodżałowanym zamku von W) no i wiedzieliśmy, że lubi sobie podupczyć w szerszym gronie. Zaczęliśmy więc szukać jakiegoś burdelu…
Wskazówki miejscowych uliczników zaprowadziły nas do przytulnego przybytku przyjemności w Altquarter, gdzie Sam – w celu podtrzymania konspiry – udał się na pięterko z niejaką Jaquelinn.
Zauważyliście, że kobiety negocjowanego afektu tak lubią przyjmować bretońskie imiona? Dlaczego pytam? Co takiego mają w sobie Jean-Marie, Monique, Evelynn, czy inna Jaquelinn, czego nie ma nasz swojska Hildegarda, Greta, czy Brunhilda? Naprawdę ktoś powinien coś z tym zrobić. Wydać jakiś ukaz o ochronie Reikspieleu, czy coś, bo za kolejne kilkadziesiąt lat nasz piękny język trafi szlag i kto wtedy będzie umiał cytować Goethego w oryginale?
W Altquarter dostaliśmy namiary na najlepszy burdel w mieście. Szefowa bałaganu opowiedziała nam również o jakimś gościu około 175 cm wzrostu z lekko przyprószonymi siwizną włosami, brązowymi oczami i kozią bródką, który jakiś czas temu szukał ladacznic na orgię, ale ostatnie do transakcji nie doszło.
Wizyty w burdelach to rzecz przyjemna dla ciała i ducha. I tak np. my wracając z burdelu zrobiliśmy dobry uczynek – jakiś dwóch bandytów niszczyło stragan jakiegoś starszego przekupnia. Poprosiliśmy grzecznie, żeby przestali i wyciągnęli pałki. Jeden z nich miał nawet sztylet! Na takie dictum można było zrobić tylko jedno – Sam celnym ciosem topora uciął jednemu z bandytów głowę i na wszelki wypadek poprawił jeszcze szybkim ciosem w tętnicę udową zanim truchło dotknęło bruku. Tymczasem Anna celnym ciosem kostura w potylicę znieczuliła drugiego pacjenta.
Wdzięczny sklepikarz wyjaśnił, że wymienieni bandyci usiłowali wymusić z niego haracz, na który nie było go stać. Nie zdążyliśmy niestety wyciągnąć z drugiego z opryszków informacji o ich przełożonych, bo niestety pojawił się patrol straży miejskiej.
Dzięki zeznaniom sklepikarza i jego żony strażnicy z halabardami nie zaciągnęli nad na sąd w sprawie zabójstwa. I chwała im za to, bo gdyby do tego doszło, pewnie musielibyśmy prawnika zatrudniać. Grzywny i inne kary za zabójstwo – w razie czego – jakoś byśmy przeżyli, ale mam dzienne wrażenie, że rachunek wystawiony przez naszego prawnika wysłałby nas do grobu. Takiego bardzo taniego grobu, nawet bez opłaconej płaczki.
------------------------------------------


* ten mały akapit dodano dopiero w trzecim wydaniu książki – w rok po tym, jak karnawał w Middenheim, który w tym roku akurat przypadał w zimie, odnotował najmniejszą ilość gości spoza prowincji.

wtorek, 18 maja 2010

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium


[Rozdział XIII]

Gdy już ogarnęliśmy się po wizycie na Zamku postanowiliśmy ruszyć tropem Mrocznych Elfów. Sam podjął się trudnego zadania ich wytropienia, w czym pomagało mu dwóch gruppie z Wittengsdorfu.
Energicznym marszem ruszyliśmy na północ. Po kilku godzinach dotarliśmy do małego kamiennego mostku, ślady wskazywały, że Kilkanaście elfów przeszło tamtędy całkiem niedawno. Sam, idący na szpicy, już miał wejść na mostek, gdy nagle spod niego wygramolił się 2,5 metrowy troll i kategorycznym – choć nie świadczącym o szczególnej inteligencji, tonem, zażądał myta w wysokości bodajże 10 ZK od łepka.
Sam energicznie zabrał się do negocjacji ceny za pomocą dwuręcznego topora. Uprzedziła go jednak Wiewióra, trafiając trola celnym bełtem z kuszy. Oczywiście rana od razu zaczęła się goić, jednak chyba zraniła go do żywo, bo bydle rozdarło się niczym małe dziecko wołając: „Maaamooo!! One mnie biją…!!!”
I spod mostu wylazła prawie trzymetrowa mamusia…
Z ubiciem obu potworów trzeba było się trochę nagimnastykować, ale w końcu daliśmy radę i energicznie ruszyliśmy na północ. Jak tylko nieustraszeni Wittengsdorfscy zwiadowcy uprali portki w rzece.
Elfy znaleźliśmy godzinę później. Wszystkie co do jednego martwe. Trupy można było podzielić na trzy grupy – ubite przez cholernie dobrego szermierza rapierem, zatłuczone z wielką siłą długim mieczem przez kogoś, lub coś, co chyba umiało latać. Trzecia grupa została załatwiona przez kilka innych osób, nosili różnego rodzaju rany. Na pobojowisku leżały same elfy, więc ten, kto je pokonał albo zrobił to bez strat, albo po sobie posprzątał. Bardzo niepokojący był też jasny niczym słońce rozbłysk Shysh, wiatru śmierci, który zauważyliśmy pół godziny wcześniej. Nie nosił on jednak znamion wpływu chaosu…
Bardzo byliśmy ciekawi, kto rozwiązał za nas ten długouchy problem. Wtedy jeszcze nie połączyliśmy tego zdarzenia z tym dziwnym porankiem w Kemperbadzie, kiedy to nad ranem znaleźliśmy na pomoście wyraźne ślady jakiejś walki, ale wtedy ktoś zdążył po niej posprzątać i znaleźliśmy tylko jeden, charakterystyczny bełt od samopowtarzalnej kuszy.
Sprawców tej przykrości, która spotkała Mrocznych z Naggaroth mieliśmy poznać w przyszłości. I co tu dużo mówić, miało to być pamiętne spotkanie, ale nie uprzedzajmy faktów.

Kfiatki z 13.05

Dzisiejszy odcinek kfiatków sponsoruje pewien przytulny burdelik w middenheimskim Altquarter ;).

MG: Dieter (NPC) przedstawia wam swoją narzeczoną:

Sam: Notuję: „nietykalna”
Anna: Ale jej tego na głos nie mów!

(odnośnie wstępu różnych indywidułów w różne miejsca)
Anna: Do moich rodziców to nawet Cerusa wpuścili.

Gascoigne: Popiłem i mam ochotę, żeby ktoś nas zaczepił.

(drużyna wybiera się do burdelu)
MG: W burdelu mają pięterko zintegrowane.

(Po, Sam postanowił zdobyć trochę informacji)
Sam: To jak już pierwsze emocje opadły…

(lekkie rozkojarzenie)
Gascoigne: To ja się nabzykałem i jestem zmęczony.
Anna: To sam był w burdelu, nie ty.
Gascoigne: To ja się nie pobzykałem i jestem rozkojarzony.

Anna: Sprzedałam biżuterię.
Gascoigne: skąd miałaś?
Anna: Z trupów.

Sam: Gdzie można komuś dupę skopać?
Anna: Wszędzie pewnie, tylko trzeba trochę pomyśleć.
Sam: Eeeee…???

środa, 12 maja 2010

Kfiatki z 06.05

Dzisiejszy odcinek Kfiatków sponsoruje Minotaur pobity przez Sama ;)

Niestety nie zdołałem spisać autorów wszystkich tekstów.

MG (czyta notatki)
Sam: To skoro teraz MG się wczytuje…
Cerus: Loading…

Sam: Co robimy?
Cerus: Ja idę do biblioteki poczytać.
Sam: (entuzjastycznie) Fajnie! A co innego robimy?

(Cerus kończy obłaskawiać Chowańca - sowę. Zdał trudny test ogłady, co przy jego statach było niezłym osiągnięciem)
MG: Pokazałeś się sowie od najlepszej strony.
Ktoś: Zdjąłeś gacie.

(Cerus w ramach karmienia sowy załatwił jej martwą mysz)
Ktoś: To jest sowa, nie sęp.

(w Middenheim podczas Festiwalu można wystąpić na arenie i walczyć z minotaurem)
Przyjazny karczmarz - NPC ostrzega: Trzeba się zawczasu zapisać, bo minotaury mogą się skończyć
Ktoś: Walki do wyczerpania zapasów, Minotaurów bądź rycerstwa.

(Sam zapisał się na walkę z minotaurem)
Sam: Czy minotaury mają coś, o czym powinienem wiedzieć?
Cerus: Rogi.
Sam: A ogon?
Cerus: Ogonem, to one se mogą muchy odganiać.

(po wygranej walce z Minotaurem Sam stwierdza, że odniósł rany, które nie wyleczyły się same po 2 godzinach, jak to miało miejsce u Gascoine`a, który brał udział w pojedynku z szampierzem grafa)
MG: Bo Gascoine walczył z inteligentnym przeciwnikiem, który hamował ciosy. Ty walczyłeś z wkurwioną krową.

(po Minotaurze Sam ma ochotę jeszcze coś usiec)
Anna: Ale zwierząt nie zabijaj.
Sam: Chce usiec coś z końską głową
Cerus: Może centaura*?
Sam: Ale ja chciałem na odwrót…

Anna: Nazwę konia Jaskier.
Gascoine: Dobre imię dla kurwiarza mąciwody.

Cerus: Cesarz chory.
Sam: Nawet kapłanki Shakiry mu nie pomogły…

-------------------------------------------------------
*Przypisek MG: w świecie Wahrammera występują stwory wyglądające jak centaury – zwą się Centigorami i są odmianą Zwierzoludzi.

środa, 5 maja 2010

Altdorfer Tagesbalt nr 10

Altdorfer Tagesblat
Czyli Niezależny Nieregularnik Stolicy Imperium

Numer 10


Ogłoszenie płatne

Myślisz, ze masz to co trzeba, by strzec dróg i rzek Imperium? Jeszcze dziś zaciągnij się do lokalnej kompanii Strażników Dróg!
W związku z szerząca się po odparciu fali chaosu falą bandytyzmu na drogach ogłasza się wszem i wobec, że we wszystkich prowincjach Imperium prowadzone będą dodatkowe zaciągi do szeregów Strażników Dróg i Straży Rzecznej.
Straż gwarantuje:
- regularnie wypłacany żołd,
- wikt i opierunek w kwaterach Straży,
- możliwość aktywnej służby na świeżym powietrzu,
- po dwóch latach służby możliwość awansu na sierżanta,
- satysfakcję z pomagania uczciwym i przestrzegającym prawa kupcom, mieszczanom i mieszkańcom prowincji.
ZGŁOŚ SIĘ DO LOKALNEGO BIURA WERBUNKOWEGO STRAŻY JUŻ DZIŚ!

Trwają zamieszki w Middenlandzie

Zaostrza się sytuacja w największych miastach Middenlandu: Alenhofie, Carroburgu i Sheinfeld. Trwają tam zamieszki wzniecone przez pozostającym w mniejszości wyznawców Sigmara. Niedawno koszary Rycerzy Panter w Carroburgu zostały podpalone przez nieznanych sprawców, budynek jednak udało się uchronić przed całkowitym zniszczeniem.

Cesarz dalej chory

Pomimo zatrudnienia najlepszych medyków z całego Imperium, magów z Imperialnej Akademii, pomocy kapłanek Shalyii i nawet jednego wioskowego znachora, stan zdrowia Miłościwie Nam Panującego Cesarza Karla Franza pozostaje bardzo ciężki. W stolicy i prowincjach rośnie niezadowolenie spowodowane faktem, iż Cesarz nie wyznaczył nikogo do pełnienia obowiązków w jego zastępstwie.

Z węzełkiem po kraju – Wielkie Księstwo Middenlandu i Middenheim

Dopóki gorzeje ogień w Wielkiej Świątyni Middenheim i Middenland nigdy nie upadną” – graf Borys Todbringer.

Wielkie Księstwo Middenlandu i Middenheim to najważniejsza z północnych prowincji Imperium. Obok Reiklandu (ze stołecznym Altdorfem) i Talabeklandu (ze słynącym z Cesarskiej Szkoły Inżynieryjnej Nuln) to jedna z trzech najbogatszych prowincji elektorskich. Nieraz w historii zdarzało się, że na tronie w Altdofie zasiadał władca pochodzący właśnie z Middenlandu.
Na przestrzeni dziejów Wolne Miasto Middenheim i Middenland były oddzielnymi prowincjami elektorskimi i dopiero kilkaset lat temu zostały zjednoczone pod władztwem rodziny Todbringerów. Z tego okresu datują się pewne niesnaski pomiędzy mieszkańcami Middenheimu, a reszty prowincji.
Jednocześnie jest to obszar najbardziej oddany kultowi Ulryka, jego stolica – Middenheim – nie bez powodu nazywana jest Miastem Białego Wilka.
Region ten słynie też z bardzo dużej populacji czarnych żurawi zamieszkujących mokradła na północ od Middenheim. Niestety altdorfska moda na noszenie ich piór przy kapeluszu ostatnimi czasy bardzo negatywnie odbiła się na liczebności ptaków i nie pomogły tu nawet podatki od łapania tych ptaków nałożone przez elektora prowincji – grafa Borysa Todtbringera.
Mieszkańcy Wielkiego Księstwa Middenlandu mają opinię ludzi lakonicznych i szorstkich. Stare opowieści mówią wręcz o dziadku Borysta Todbringera, którzy rzekomo miał kazać uciąć pewnemu Niziołkowi język za zbyt długa przemowę po obiedzie. Middenlandczycy lubią tradycję i trzymają się jej bardzo silnie.
Prowincja słynie z doskonałych, zaprawionych w boju żołnierzy i dwóch zakonów rycerskich – Rycerzy Panter (osobista gwardia Todbringerów) i Rycerzy Białego Wilka (zakon działający przy Wielkiej Świątyni Ulryka, znany z tego, że jego rycerze używają w walce młotów bojowych).
Obecnie elektorem Middenheim jest graf Boris Todinger, a jego następcą – najmłodszy syn, Stefan. Osobnym głosem elektorskim dysponuje Najwyższy Kapłan Ar-Ulryk.


(mapka znaleziona na http://www.warhammer-empire.com/)