piątek, 30 kwietnia 2010

Świeżo zerwane Kfiatki z 29.04

(jeszcze przed sesją, planujemy wyjazd na grilla)
Anna: Skrzydełka z grilla ja nie… Długo się robi, a krótko je.

Sam: Nie wiem po co mi inteligencja, w końcu mam topór.

Anna (Do MG, spodziewając się zasadzki): Słychać śpiewające ptaki?
Cerus (basem): O sole mijo!!

Sam (bo bardzo udanym teście tropienia): To tędy 4 godziny 5 minut temu na północ szło 16 elfów. Mogłem się pomylić o cztery.
Anna: Godziny, minuty, czy elfy?

Gascoigne (do Cerusa): nie wczuwaj się w krasnoluda!
Anna: No! Bo jesteś za wysoki.

MG (opisuje jak dwóch nie rozmawiających ze sobą krasnoludów pełni wartę, gdy drużyna nocuje wewnątrz kamiennego kręgu): Jeden usiadł w jednym kącie kręgu, drugi w drugim.
(drużyna złożona z samych magistrów inżynierów ścisłowców po Polibudzie śmieje się z MG humanisty, bo wie, że okrąg nie ma kątów)
MG: Mówiłem „w końcu”.
(drużyna złożona z samych magistrów inżynierów ścisłowców po Polibudzie śmieje się z MG humanisty sugerując mu, by znalazł koniec w kręgu).

Sam: Mam duże pokłady inteligencji. Tylko, ze bardzo głęboko.

Sam: Zostało mi 4 HP.
Gascoigne: To i tak lepiej, niż Cerus zazwyczaj!

Cerus (po tym, jak Gascoigne zrobił mu brzydki kawał): Czekaj czej tylko. Pójdziesz spać to ci lewatywę zrobię!
Sam: A gruszkę masz?

(drużyna wróciła do Altdorfu i planuje miłe spędzenie wolnego czasu)
Anna (zapraszana na kolacjo-randkę przez osobę, która nie wzbudziła jej zainteresowania): Mogę przyjść z przyzwoitką?
Sam: Ja mogę iść!
Cerus: Ale my już jesteśmy umówieni do burdelu!!
Sam: A jednak nie mogę iść!!!

I na koniec jeszcze analogia, która padła podczas wizyty w domu czerwonej latarni: „Futro z norek – norka z futrem!”

środa, 28 kwietnia 2010

Ogłoszenia parafialne

  1. Przypominam o sesji jutro o 20tej :).
  2. Załączam fotki do tej pory wykonanych figurek. Docelowo na lewym marginesie będą ich miniaturki i 1-2 zdaniową charakterystyką postaci.
  3. Chciałbym też sukcesywnie powrzucać wpisy o historii każdej z postaci. Pytanie: czy mam sam je spłodzić, czy może sami chcecie coś napisać? Bo wydaje mi się, że na tym etapie kampanii wklejenie historii postaci, które mi przesłaliście, mogłoby ciut popsuć zabawę ;).

Anna


Cerus


Gascoine


Sam



poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Ogłoszenia parafialne - ciekawe linki

Na szybko, dwa ciekawe linki z kategorii lektury nadobowiązkowe:

  • Opowieści kapitana Zamku Chojnickiego - facet ma niesamowity talent do gadania, a i bardzo do rzeczy mówi o średniowieczu.
  • The care and feeding of Your GM - przede wszystkim ze względu na tytuł, który totalnie mnie rozbroił. Kilka takich ciekawych porad dla graczy. Ogólnie cały portal jest bardzo fajny i nie ukrywam, że czasami korzystam z pomysłów tam zawartych :).

No i z uwagi na zakończenie żałoby narodowej zapraszam serdecznie na sesję w zwyczajowym terminie - najbliższy czwartek 20:00 u nas :).

wtorek, 13 kwietnia 2010

Kfiatki z 08.04

(drużyna zabiła demonicę Slanesha, w czasie, gdy Cerus był nieprzytomny z powodu nawdychania się narkotyków w świątyni Slanesha. Cerus, jako mag Kolegium Światła i domorosły łowca demonów i innego plugastwa, jest lekko zawiedziony, że sam nie mógł demona zabić i ma o to lekkie pretensje)
Cerus: Trzeba było demona potrzymać, ja za dwa dni bym doszedł
Anna: To ja się nie dziwię, że ty masz problemy kobietami…

(Cerus jest totalnie ujarany. Mimo to ma zadziwiająco racjonalne, przemyślane i dobre pomysły)
Anna: On tak jakoś jasno myśli.
MG: Będą ujemne PDki.

MG: Zamek (Wittengstein) zrównało z ziemią.
Cerus: To chyba sukces, nie?

(ciąg dalszy komentarzy po zniszczeniu zamku)
Gascoine: Tak dobrze osadzonego zamku jeszcze nie widziałem.

Cerus: Przekaż druidom…
Sam: Druidów nie ma. Wyraźnie mi to wyjaśnił ten druid, co go spotkaliśmy miesiąc temu.

(Anna, jak każdy szanujący się ekoterrorysta, ma długa pamięć)
Cerus: Mogłabyś mnie opatrzyć?
Anna: Nie pamiętam już dlaczego, ale umawialiśmy się, że nie.

Cerus: A może twój ojciec kozy chędożył?
(???): Serio? Jakoś tak wygląda…
(nie jestem pewien tego kfiatka, jak ktoś wi o co chodzi proszę o wpisanie komentarzu ;P )

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium


Rozdział XII - ciąg dalszy

Na tym etapie w zamku zostały już tylko dożynki do dokończenia. Zgodnie z pozycjonowaniem wykonanym przez Annę zostały nam dwa skupiska po kilkunastu mutantów, dwa demony i wielkie coś z mackami w dziurze na odpadki.
Cerus wpadł na genialny pomysł, żeby przy pomocy drobnej iluzji sprowadzić do głównego hallu wrogich żołnierzy na raty, celem przekazania ich Francoise do pogrzebania. Plan i wykonanie było genialne, ale… nikt nie przyszedł. Nie chciał Mahomet do góry… posłaliśmy Sama na zwiady. W kolczudze, napierśniku płytowym i z dyndającymi na grzbiecie kuszą wałową i dwuręcznym toporem mógłby co najwyżej zaskoczyć mocno napitego krasnoluda, ale i tak postanowiliśmy spróbować. W końcu padało, grzmiało i było ciemno.
Sam w starej oranżerii znalazł kilkunastu mutantów – ludzi skrzyżowanych z różnokolorowymi ptakami. Nie wydawali się specjalnie groźni, szczególnie że byli zamknięci w klatce, ale i tak postanowiliśmy ich odstrzelić. Nie oszukujmy się mutanci to to oczywiście nie byli, co najwyżej lekko ewolucyjnie upośledzone ptactwo. Więc okres ochronny na drób łowny ich nie obejmował.
Po małym polowaniu na dzikie indyki nad Zamkiem Wittengstein postanowiliśmy zająć się basztą bramną. Wysłane przodem krasnoludy z Drakkim na czele zatłukły tam ostatniego strażnika i mogliśmy na spokojnie uzupełnić zapas bełtów do kusz.
Następny cel: była świątynia Sigmara. O tym, ze była, dobitnie świadczyło wielkie czarne przyrodzenie domalowane do płaskorzeźby Sigmara na frontowej ścianie. Przez uchylone drzwi wylatywała po ziemi fiołkowa mgiełka, dało się też usłyszeć dziwną, hipnotyzującą muzykę organową.
Zasłoniliśmy twarze chusteczkami umoczonymi w spirytusie i weszliśmy do środka w pełnej gotowości bojowej. Byliśmy gotowy na prawie wszystko – demony, zwierzoludzi, mutantów, ofiary składane z dziewic… Jedno było pewne – dziewic w budynku nie było, na podłodze zamiast tego trwała orgia w najlepsze z udziałem kilkunastu ludzi. Jeden z nich był ewolucyjnie upośledzony i miał nawet dwa penisy! Kilka plaskaczy przywołało do porządku członków drużyny, którzy popadli w trans na skutek działania tej strasznej, kociej muzyki i już mogliśmy się zabrać za rozbicie orgii. Kultyści byli tak ukarani, że nawet nie opierali się, gdy podrzynaliśmy im gardła. Jeden nawet się cieszył, mówił że ból sprawia, że czuje że żyje. Zalaliśmy wodą kadzie, z których wydobywał się ten fiołkowy dym – mieliśmy niejasne przeczucie, że jest z nim coś nie tak. Nad salą dominował kamienny posąg Sigmara Młotodzierżcy, tyle że do jego młota dorwał się jakiś maniak z dłutem i przerobił go… tak, zgadliście drodzy czytelnicy, na penisa! Ile penisów można wkomponować w jedną świątynię? Ludzie! Jeszcze tylko brakowało, żeby ta demonica chaosu, która na nas wyskoczyła, miała ze dwa na czole!!
Nie miała, miała za to parę szczypiec zamiast rąk. Coś tam pieprzyła o tym, dlaczego się nie bawimy, nie bierzemy udziału w orgii, ale my byliśmy w nastroju do walki, nie gadania. W walce nie mógł niestety nas wspomóc Cerus ani krasnoludy, którzy kompletnie ujarali się tym fiołkowym dymem. Niezły szajs mieli ci slaneszyci! Cerusa trzymało jeszcze przez parę godzin, ciągle miał wizje, że jeździ różowym rydwanem w chmurach i rzuca piorunami w grzeszników… Ale ten fragment może zachowajcie dla siebie drodzy czytelnicy – przy jego obecnej pozycji, gdyby to się wydało… strach pomyśleć! Po krótkiej, acz zaciętej walce, w której Sam został lekko pokiereszowany, demonica zmieniła się w strużkę dymu, a my ruszyliśmy po schodach na górę, by znaleźć źródło kakofonii dźwięków, która przyprawiała nas o ból głowy.
Na galerii znaleźliśmy drugiego demona, a raczej demoniczne organy z mackami. Określenie „kocia muzyka” nabrało dla nas zupełnie nowego znaczenia. Gascoine okazał się osobą o najlepiej wyrobionym słuchu muzycznym (co nie powinno dziwić, ze względu na jego klasyczne, rycerskie wykształcenie) i o mało nie stracił słuchu w ataku demona. Macki szybko poucinaliśmy i zabiliśmy (???) organy.
W ostatniej wieży zamku znaleźliśmy tysiące karaluchów i ich władcę – człowieka-karalucha. Chyba chciał nam coś powiedzieć, ale bidula nie zdążył. Miał wypadek – odpadła mu głowa.
Nieco wcześniej dzięki magii Anny dowiedzieliśmy się, że do podziemi zamku przedostała się grupa mutantów. Postanowiliśmy zmierzyć się z nimi na końcu, ale po wyjściu z wieży okazało się, że jest już za późno – mutanci musieli uszkodzić strukturę skały pod zamkiem, gdyż ten nagle zaczął walić się na naszych oczach. Rzuciliśmy się do panicznej ucieczki unikając co rusz spadających kawałków dachówek i kamieni, jednocześnie składając dziękczynne modlitwy do wszystkich bogów, za to, że nie podkusiło nas żeby opuścić kratę w bramie.
Było gorąco, szczególnie w momencie, gdy podjadany Cerus przewrócił się jak długi pod opadająca kratą przy głównej bramie. Udało nam się jednak ujść z życiem, a z Zamku Wittengstein zostało mniej więcej to, co można obejrzeć w chwili obecnej – wysokie wzgórze z wyrównaną kupą gruzu na szczycie.
Wróciliśmy do Wittengsdorfu, gdzie okazało się, że ekipa prowadzona przez Sigrid wpadła w zasadzkę zorganizowaną przez… Mroczne Elfy! W walce zginęło więcej wieśniaków, niż podczas całego „wyzwalania” zamku, kilku też zostało rannych. Z relacji Hildy wynikało, że w starciu tym Sigrid została zabita. Podobno nie broniła się wcale, jakby czekała na śmierć. Hilda opowiadała, że Sigird na terenie Niskiego Zamku znalazła szczątki swojego męża, który został zabity niecały tydzień temu, a jego zwłoki spalone (rozpoznała je po jakimś pamiątkowym amuleciku, czy czymś takim).
Odpoczęliśmy parę godzin, Anna opatrzyła rannych wieśniaków i wsparci dwoma tubylcami ruszyliśmy wytropić długouchych. Co prawda zabieranie się za to dopiero po paru godzinach może nie było najgenialniejszym z naszych pomysłów, ale byliśmy zdeterminowani by następne spotkanie z nimi odbyło w wybranych przez nas warunkach…

czwartek, 8 kwietnia 2010

Altdorfer Tagesbalt

Altdorfer Tagesblat
Czyli Niezależny Nieregularnik Stolicy Imperium
Numer 9

Choroba cesarza!

Ze źródeł zbliżonych do pałacu cesarskiego dowiedzieliśmy się, że miłościwie nam panujący cesarz Karl Franz zapadł za nieznaną chorobę. W chwili obecnej brak bliższych informacji na jej temat, jest jednak faktem, że cesarz nie pojawił się na dorocznym przeglądzie Gwardii Reiku na polach pod Altdorfem. Komnaty cesarskie odwiedzało też kilka wysokich kapłanek Shalyi, odmówiły one jednak komentarza co do stanu zdrowia Cesarza.
Wieści te rozeszły się lotem błyskawicy po Imperium i wzbudziły uzasadnione zamieszanie. Oficjalnym następcą tronu jest przecież książę Wolfgang Holswig-Abenauer, który w powszechnej opinii, nie jest uznawany za osobę wybitnie inteligentną. Zgodnie z aktualnie najpopularniejszą plotką, książę koronny stał się czubkiem na skutek działania nieustalonego demonologa urzędującego na Uniwersytecie Altdorfskim i z rozkazu Cesarza przebywa w areszcie domowym w zamku Reikguard.
Przypomnijmy, tydzień temu przyczyną jego uwięzienia miała być absurdalna okoliczność, że zaczął oddawać cześć Mrocznym Potęgom, jest bredzącym obłąkańcem, a jeszcze wcześniej – że dostał grobowej zgnilizny, czerwonej osoby, że wyrósł mu szczurzy ogon i wreszcie – że jego bracia konspirują by pozbawić go życia i na zamku przebywa dla własnego bezpieczeństwa. Reasumując, w braku jakiejkolwiek oficjalnej informacji, jedyne co możemy z czystym sumieniem powiedzieć naszym czytelnikom, to to, że nie wiemy dlaczego Wolfgang Holswig-Abenauer przebywa na zamku Reikguard i nie przyjmuje żadnych gości.

Afera etykietowa

Coraz powszechniejsza staje się metoda obejścia embarga na bretońską brandy, polegająca na naklejaniu na niej etykietek „Produkt Sudenlandu”. W tym procederze przodują kupcy z Marienburga, ale Celnicy Miłościwie Nam Panującego zaaresztowali też kilku kemperbadzkich kupców uprawiających ten proceder. 

Z węzełkiem po kraju – Wielkie Księstwo Averlandu

Niniejszym rozpoczynamy nowy cykl na łamach naszego pisma – „Z węzełkiem po kraju”, który ma za zadanie przybliżyć naszym czytelnikom inne krainy wchodzące w skład Imperium. Mamy nadzieję, że artykuły te zachęcą do podróży, gdyż drogi stają się bezpieczniejsze po wojnie w Chaosem i nasi sponsorzy mają nadzieję na rozkręcenie turystycznego biznesu. 

„Jak Averlandczyk odróżnia swoja kobietę od krowy? Wcale!” – typowy reiklandzki żart.

Averland to najbardziej na południowy wschód wysunięta prowincja Imperium. Ta równinna kraina położona jest pomiędzy Reikiem, Averem i Averem Błękitnym, będąca jednym z najżyźniejszych obszarów w Imperium. Bogate zbiory zbóż i innych płodów rolnych są wynikiem regularnych wylewów wielskich rzek płynących przez prowincję. Averland, poza swoją rogacizną, słynie też z doskonałych win i kamieni szlachetnych wydobywanych w znajdujących się na wschodnim krańcu prowincji Górach Krańca Świata.
Averlandczycy to ludzie otwarci, szczerzy aż do bólu. Szlachta znana jest z doskonałego opanowania jazdy konnej i umiejętności walki z końskiego grzbietu.
Wielkie Księstwo Averlandu ma bardzo dobrze stosunku handlowe z krasnoludzkmi na wschodzie (Grenzstadt) oraz z Tileą. Wyrazem tego drugiego jest przewaga kuszników i pikinierów w pułkach wystawianych przez lokalnych władców w razie zagrożenia. Żołnierzy wielkiego księcia można poznać po czarno-żółtych uniformach. 
W Averheim – stolicy prowincji – siedzibę mają Rycerze Płonącego Słońca. Sporymi wpływami cieszy się kult Myrmydii.  
Obecnym elektorem WKA jest Wielka Hrabini Ludmila von Alptraum, jej następczynią – córka, baronowa Marlene.

(mapka znaleziona na http://www.warhammer-empire.com/)

wtorek, 6 kwietnia 2010

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium

[Rozdział XII]

Plan ataku był prosty jak konstrukcja cepa – wiedzieliśmy bowiem, że mamy współdziałać z nie przeszkolonymi banitami. My wchodzimy tajemnym przejściem na Zamek Wysoki, oni – na Zamek Niski. Następnie mordujemy wszystko, co napotkamy na naszej drodze. Przy czym przez „wszystko” my rozumieliśmy naprawdę wszystko – wliczając – jak się okazało później – zmutowane koty i wypchanych i zakonserwowanych nieboszczyków zapakowanych w zbroje stojące w hallu. Ludzie Sigrid chyba nadal mieli nadzieję znaleźć żywych swoich przyjaciół i krewnych, którzy prawie dwa lata temu udali się na zamek i nie wrócili…
Dzięki czarom Anny wiedzieliśmy, czego się spodziewać – co najmniej dwóch demonów, kilkudziesięciu mutantów, tuzina zmutowanych kotów i jednego dużego, przesiąkniętego esencją chaosu czegoś…
We wspomnianej już wcześniej „Sztuce Wojny” (przy czym nie mam tu na myśli jakiejś konkretnej książki, tylko prosty, zdroworozsądkowy zbiór zasad rządzących mniej lub bardziej zorganizowanymi starciami między humanoidami, który jest pisany i aktualizowany przez samo życie od czasu, gdy pierwszy jaskiniowej przypierdolił drugiemu gałęzią by zabrać mu napieczony w ogniu udziec jelenia) stoi też „żaden plan nie wytrzyma kontaktu z nieprzyjacielem”. Nasze trzymał nawet dość długo – tak przynajmniej się wydawało. Z podziemi wyszliśmy o czasie i znaleźliśmy się w lochach. Pierwszą żywą duszą, jaką spotkaliśmy był wioskowy medyk, który najwyraźniej siedział w klatce zawieszonej pod sufitem od circa 5 lat… Biedaka niezwłocznie należało wysłać do najbliższego, właściwego miejscowo Narrenturm, ale chwilowo mieliśmy większe problemy na głowie. Przepytaliśmy go i nawet udało się co nieco dowiedzieć o okolicy, na przykład że lokalnym oprawcą jest półogr. W celach znaleźliśmy jeszcze 5 wieśniaków i cesarskiego poborcę podatków. Ich też zostawiliśmy w celach, coby nam się nie walali pod nogami podczas wyzwalania zamku spod władzy nekromanty. Do pokoju zajmowanego przez półogra można by było trafić po omacku – starczyło iść za nosem. Sam oprawca była słabo rozgarnięty nawet jak na standardy swojego parszywego gatunku – zatłukliśmy gada zanim zdążył nawet beknąć.
W lochach znaleźliśmy jeszcze dobrze zaopatrzoną piwniczkę (hurra!!!), niestety cały alkohol zmienił się w ocet, jak go szlag trafił najprawdopodobniej na skutek działania spaczenia (łeeee…).
Ciekawostka – w jednej z cel znaleźliśmy tajemne przejście gdzieś pod ziemię. Niestety okazało się, że po parunastu metrach ktoś wstawił tam bardzo solidne drzwi, do których specyficznego klucza nie mieliśmy. Jeszcze.
Na parterze głównego budynku zastaliśmy pochrapującego chyba majordoma. Jak na majordoma podłego nekromanty przystało, zamiast prawej ręki miał paskudnie wyglądający szpon. Bydlak tak słodko chrapał, że nie mieliśmy serca go budzić, zginął więc z odcięta głową we śnie, po cichutku.
Główna sala jadalna zamku von Wittengstein doskonale odzwierciedlała stan, w jakim znajdowała się cała ta niegdyś kwitnąca twierdza. Na stole pełno było zgnitego żarcia i sfermentowanego wina. Dywany zakurzone, w rogach ścian pajęczyny, a na ścianach – portrety rodu von Wittengstein – im jego członkowie bliżsi naszym czasom, tym bardziej widoczny był wpływ skrzynki spaczenia przytaszczonej do zamku przez Dagmara von Wittengstein. Każdy kolejny z rodu wydawał się mieć mordę bardziej zakazaną, z widoczną tu i ówdzie lekką nutką dekadencji, obłędu, czy sadyzmu galopie. No i na dokładkę co jakiś czas coś znikało ze stołu i pojawiało się na którymś z obrazów. Lub na odwrót. Zaniepokojeni zaczęliśmy zdejmować na chybił trafił obrazy ze ściany, by sprawdzić, czy za nimi nie czai się jakieś licho. Jak się okazało baroneta von Wittengstein miała przodków ciężkiego kalibru, bo jeden z obrazów wypadł Annie z rąk przy zdejmowaniu, powodując spory hałas. Zamarliśmy, spodziewając się w każdej chwili wpadających wszystkimi drzwiami strażników.
Tymczasem jedyne, co się pojawiło, to trzech zmutowanych służących. Z pomocą Drakkiego i jego ekipy szybko i po cichu zlikwidowaliśmy dwóch z nich, a Fransoise, z pomocą akcesoriów znalezionych u zamkowego kata, uciął sobie pogawędkę z trzecim.
Pokrzepieni uzyskanymi od obdarzonego ptasim dziobem sługi informacjami o mieszkańcach zamku oraz świadomością usunięcia ze Starego Świata w sumie czterech mutantów ruszyliśmy skrzypiącymi schodami na górę.
Schody były nie tylko skrzypiące, ale i mówiące. Wchodząc na górę słyszeliśmy głosy… i nie, do dziś żadne z nas nie ma ochoty o tym porozmawiać.
Na półpiętrze znaleźliśmy gabinet wypychacza zwierząt. Nauczeni długim doświadczeniem puściliśmy przodem Drakkiego i Bjorniego. Niestety jakiś idiota odkręcił z drzwiczek tabliczkę informującą co jest w środku i dlatego gdy chłopaki zobaczyli zaraz za drzwiami wielkiego, pochylającego się nad nimi niedźwiedzia grizzly, zareagowali odruchowo za pomocą swoich dwuręcznych kilofów. Na taką profanację swojej pracy bardzo nerwowo zareagował Kurt von Wittengstein, zamkowy wypychacz zwierząt. Rzucił się na Bjorniego i zaczął go dusić – a że bydlak miał cztery ręce, to połamał mu parę żeber. Chwilę później wyrwaliśmy chwasta wspólnym wysiłkiem.
Na piętrze znaleźliśmy jeszcze pokój z poltergeistem (2:1 dla nas, duszek spopielony ognistym spojrzeniem Cerusa i „przeczuciem” Anny, Cerus wyszedł z akcji z malowniczym odciskiem trójramiennego, mosiężnego świecznika na twarzy), kilka pustych pomieszczeń i wojownika chaosu będącego najwyraźniej gościem pani na zamku. Gość był bardzo dobrze wychowany i zaproponował nam pomoc w ukatrupieniu kierownictwa ośrodka. Grzecznie zgodziliśmy się, po czym niestety spadło mu się ze schodów. Bo schody były krzywe, skrzypiące? Też, ale na jego nieszczęśliwym wypadku głównie zaważył but Sama między jego łopatkami. Pełna zbroja płytowa zrośnięta ze skórą daje naprawdę dobrą ochronę, ale niewiele pomaga na ucięcie głowy, jeżeli nie ma na niej hełmu.
Spotkaliśmy się też z baronetą, która hodowała 12 zmutowanych kotów chaosu. Nie miała za wiele do powiedzenia, jej sierściuchy chciały nas zabić. Atmosfera w zamku robiła się coraz gorsza, szczególnie, że na zewnątrz rozpętała się burza.
W najwyższej wieży zamku zastaliśmy najmłodszą przedstawicielkę rodu W. – jak się okazało zapaloną nekromantkę amatorkę, która właśnie za pomocą energii pioruna reanimowała umrzyka składającego się części wielu humanoidów zszytych razem.
Cóż… Może i w neoromantycznych puzzlach lady Margarite była niezła, ale chyba po raz pierwszy w życiu na jej drodze stanął ktoś, kto nie był kulącym się ze strachu i wstępnie zmiękczonym przez jej ludzi chłopem pańszczyźnianym. Wysłaliśmy babę do Morra, on tam chyba ma specjalne miejsce dla nekromantów. Reanimowany umrzyk, choć tak straszny, że wystraszył jednego z naszych krasnoludów, pobiegł tam zaraz za nią. I zdobyliśmy klucz do podziemi.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Ogłoszenia parafialne Figurki i zasady

Po pierwsze i najważniejsze: za około 5 minut (gdy tylko wyschnie ostatnia partia Wikolu mocująca trawkę elektrostatyczną) oficjalnie zakończę pracę na figurkami przedstawiającymi Annę, Cerusa, Sama i Gascoigne`a. Wkrótce po tym mam nadzieję wrzucić tutaj ich zdjęcia (choć wole je najpierw Wam zaprezentować w realu na następnej sesji (o ile niebo nie zwali nam się na głowy - w najbliższy czwartek).

Ostatnio kartkując podręcznik trafiłem na ciekawą zasadę, którą do tej pory niestety pomijaliśmy, a uważam, że warto by ją wprowadzić od następnej sesji. Według niej, jeśli powtarza się test umiejętności, bo nie wyszedł za pierwszym razem i nie zmieniły się okoliczności, drugi test jest z modyfikatorem -10. Jak i ten nie wyjdzie i okoliczności dalej te same - następne podejście na -20 i tak dalej. Wydaje mi się to dość logiczne - jak coś nie wyjdzie za pierwszym razem - np. opatrzenie rany, czy szukanie śladów - to przy drugim podejściu będzie trochę trudniej (bo np. rana się szerzej otworzyła, a łażenie po terenie w poszukiwaniu śladów mogło jakieś zatrzeć). Jednocześnie jeśli okoliczności uległy w miarę istotnej zmianie, wtedy nie ma modyfikatora (w tym przypadku - np. opatrujemy ponownie tę samą ranę następnego dnia, czy też rzucamy do akcji psa tropiącego). Modyfikator ujemny jest tylko przy tożsamości miejsca, czasu i rodzaju czynności - więc np. oblany test splatanie w turze pierwszej przed udanym  rzuceniem Kuli Ognia nie wpływu na test splatania w następnej rundzie, przed rzuceniem np. Tarczy Eteru.

W razie braku jakiegoś zasadnego zmasowanego sprzeciwu zacząłbym to stosować od następnej sesji.

I na koniec jeszcze uwaga dla Fransoise - zacznij się zastanawiać jaką chcesz figurkę, postaram się przygotować dla Ciebie kilka propozycji na następną sesję :) (niestety figurkę Abelarda mi gdzieś diabeł (kot? ;P ) ogonem nakrył i za cholerę nie mogę jej znaleźć).

czwartek, 1 kwietnia 2010

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium


[Rozdział XI]

Po dotarciu na wysokość Wittengsdorfu postanowiliśmy wysłać kurdupli przodem na zwiady. Zadekowaliśmy się z „Lodzią” za zakolem rzeki i czekaliśmy na powrót zwiadowców, którzy – z racji tego, że nigdy wcześniej tam nie byli, nie powinni zostać powiązani z naszą zeszłotygodniową wtopą i mini pożarem na zamku.
Zwiad wrócił po paru godzinach. Okazało się, że w karczmie wojsko z zamku wzięło się za wieszanie tubylców w nadziei na znalezienie siedziby banitów. Drakki i spółka zareagowali dość nerwowo i strażników zlikwidowali – niestety jeden z krasnoludów został przy tym poważnie ranny, ale Anna zdołała go odratować, po tym, jak przynieśli go na drzwiach od karczmy, niczym niejakiego Janka Wishnievskiego ze znanej kislevickiej ballady.
Nad ranem podzieliliśmy się na dwie grupy. Anna do spółki z Samem udali się rozpoznać okoliczne lasy (wnioski: okoliczne lasy są spaczone chaosem, w nocy szwędają się tam zwierzoludzie, a partyzanci są dobrze zamaskowani), podczas gdy Cerus, Gascoigne i Fransoise udali się do wioski (wnioski: krasnoludy są bardzo dobre w znajdowaniu ruchu oporu), nasi zostali karczmie szybko połączeni z krasnoludami i skontaktowała się z nimi niejaka Hilda – córka młynarza, będąca lokalną wtyczką partyzantów. Nauka na przyszłość: wtyczkę partyzantów można łatwo poznać po tym, że podchodzi do nas w szarym prochowcu i zaczyna gadkę od „Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać. Jestem wtyczką ruchu oporu w Wittengsdorfie…”.
Wspólnie udaliśmy się do ich tajnej siedziby w lesie, gdzie odbyła się rada wojenna z ich przywódczynią – Sigrid. Ta była kapłanka Rhyi bardzo ucieszyła się, że chcemy pomóc, a jeszcze bardziej ucieszyło ją to, że przywieźliśmy im trochę broni. Dość szybko udało nam się stworzyć plan ataku na zamek z wykorzystaniem odkrytego przez nas tajemnego przejścia. Sigrid i jej ludzie, w liczbie około 30, mieli uderzyć na Niski Zamek, a my, razem z krasnoludami, na Wysoki.
Pokrzepieni stworzonym ambitnym planem udaliśmy się do „Lodzi” po broń. Po drodze jeszcze trzeba było urządzić zasadzkę na grupę żołnierzy z zamku, którzy przeczesywali las za pomocą mutanta o czułym powonieniu. Dzięki temu, że byliśmy po zawietrznej, pojawiła się okazja na zorganizowanie idealnej pułapki. Pachołki nekromanty dostały huraganowy wpierdol, a niedobitki goniliśmy aż pod zamek. Po czym sami wykonaliśmy taktyczny manewr redyslokacji na z góry upatrzone pozycje wyjściowe do kolejnego ataku.

Kfiatki z 30.03

(drużyna atakuje Wysoki Zamek zamku Wittengstein, na którym spodziewają się znaleźć nekromantę, w tym czasie chłopscy banici prowadzą dywersyjny atak na Zamek Niski)
Fransoise: Jak już ci tutaj zmasakrują partyzantkę, to co dalej?
Gascoigne: Wdrożymy taktykę z Kitajcu: „Kęędyuciec”

(Anna rzuciła czar pozwalający na wykrycie istot chaosu.)
Fransoise: Ich jest 45 i dwa demony, nas pięcioro, co daje nam lekką przewagę.
Cerus: Nas jest 8, pamiętaj, że są z nami 3 krasnoludy.
Fransoise: To już mamy przewagę taktyczną!

(Anna chwieje się zdejmując podejrzany, spory obraz ze ściany)
n/n: Żeby trzymać ten obraz musiałabyś mieć posturę niemieckiej pływaczki!

(Cerus właśnie dostał punkt obłędu za obmacywanie martwej, zimnej, ale wypchanej i wyglądającej prawie jak żywa służącej)
Cerus: A jakby jej termofor w d…ę wsadzić, to będzie ciepła?
MG: Tak. Rzuć sobie jeszcze raz na punkty obłędu.

(Sam właśnie uciął toporem głowę gościa w pełnej zbroi płytowej, który wydawał się podejrzany)
Cerus: Co to do kurwy nędzy było?
Sam: Nie wiem. Niewiniątko ;).

(drużyna starła się z kilkunastoma zmutowanymi kotami, w walce pomogły krasnoludy uzbrojone w dwuręczne kilofy)
MG: Dwuręczny kilof vs. Zmutowany kot 3:0

(drużyna pojmała pewną ważną babę – baronetę von Wittengsdorf)
Fransoise: Utniemy jej język i przesłuchamy. Będzie nam powiekami odpowiadać Breilem.