sobota, 23 stycznia 2010

Kroniki Drużyny Młota

Kroniki Drużyny Młota
Spisane w 30 lat po wydarzeniach, które wstrząsnęły Imperium
Przez [wpis nieczytelny], bezpośredniego uczestnika wydarzeń.
Wydane w Altdorfie nakładem drukarni Kurta Wegnera Juniora
W roku 2542 od założenia Imperium


[Rozdział VI – ciąg dalszy]

Nieumarli pilnujący wieży Dagmara von Wittengstein nie okazali się być aż tak twardym przeciwnikiem, jak wyglądało na początku. Inna sprawa, że Sam chyba wtedy nabawił się małej traumy na zombiaki – długo nie mógł się przemóc, żeby któregoś zaatakować. W dezombiefikacji obszaru wydatnie pomógł nam niejaki Francoise – mówiący z bretońskim akcentem krajan Gascoigna`a.
Dokładne splądrowanie wieży ujawniło 5 graniastosłupowatych kluczy o przekroju gwiazdy pięcioramiennej i jeden takowyż o przekroju gwiazdy 6-cio ramiennej. Oba z nich w żaden sposób walca nie przypominały. W podłodze znaleźliśmy miejsce na 6 kluczy o przekroju gwiazdy pięcioramiennej. Z racji tego, że klucze chyba były magiczne nikt nie odważył się wykazać nadzwyczajną siłą i wsadzić nie pasujący klucz do zamka w drzwiach, postanowiliśmy wykazać się nadzwyczajną inteligencją i poszukać szóstego klucza. W gabinecie von Wittengsteina – choć że to jego gabinet, dowiedzieliśmy się nieco później – znaleźliśmy mapę wschodnich fragmentów Talabeclandu z zaznaczonym jakimś obszarem. Z innych notatek wynikało, że ten domorosły astronom wyliczył gdzie powinny upaść meteory ze spaczeniem.
No i trzeba zaznaczyć, że Cerus znalazł sobie wymarzoną magiczną laskę… Niestety jej jedyną magiczną funkcją było sprawianie, że zombie i ghule mieszkające w wieży nie atakują nosiciela laski. Bardzo przydatne, szkoda tylko że okazało się w jakieś 2 tygodnie po spacyfikowaniu rzeczonych nieumarłych, po intensywnych badaniach przeprowadzonych przez Cerusa.

Następnie udaliśmy się w górę Reiku do Kemperbadu, a stamtąd – w górę rzeki Narn, aż do małej wioski Unterbaum. Znaleźliśmy tam bardzo uczynnego druida Kietha, który wskazał nam drogę do miejsca upadku meteorytu.

Podróż przez Jałowe Wzgórza była chyba najbardziej ponurą wyprawą, jaką odbyliśmy wspólnie aż do tej pory. Przynajmniej wtedy, gdy wiosłowaliśmy w małych, skórzanych kanoe przez krainę dotkniętą spaczeniem, gdy obserwowaliśmy nienaturalną trawę o mięsistych liściach, która niepokojąco drżała gdy ktokolwiek się do niej zbliżył, gdy widzieliśmy osmalone kikuty zniszczonych drzew, a jedynymi zwierzętami w zasięgu wzroku były krążące gdzie na horyzoncie wielkie kruki – myśleliśmy, że to najbardziej ponure miejsce w Starym Świecie. I nie pomógł nawet wyczyn Sama i Cerusa, który postanowili bohatersko, niczym pstrągi wracające na tarło, pokonać na swoim kanoe mały górski wodospad pod górkę. Tę próbę poprawienia nam nastroju przypłacili niestety kąpielą, solidnym katarem i 30 minutami nurkowania poniżej wodospadu w celu odnalezienia utopionej kolczugi Sama.

Naprawdę przez myśl nam nie przeszło, jak szybko znajdziemy nowe Najbardziej Ponure i Dotknięte Chaosem Miejsce, w Którym Kiedykolwiek Byliśmy.

Do Diabelskiej Misy – miejsca upadku największego meteorytu – dotarliśmy wieczorem po 4 dniach podróży. Rozbiliśmy obóz w cieniu menhirów postawionych przez druidów prawie 200 lat temu w celu ochrony tego miejsca przez spaczeniem. Do dzisiaj zastanawiam się po jaką cholerę Francoise postanowił wejść wewnątrz kręgu… Dobrze, że przynajmniej nie postanowił wykąpać się w tym jeziorze o północy.

Natomiast ku naszemu pewnemu zaskoczeniu o północy pojawił się duch kobiety, która zginęła jakieś 200 lat temu. Była członkinią ekspedycji Dagmara von Wittengsteina, która znalazła meteoryt składający się ze spaczenia i następnie została wymordowana przez swojego pracodawcę. Na jej prośbę uporządkowaliśmy jej grób, dzięki czemu jej dusza mogła wreszcie udać się na spoczynek do domu Morra.

Potem trzeba było jeszcze wpaść w zasadzkę Skavenów, pozwolić Samowi upierdolić ich dowódcy lewą rękę i 1/3 czaszki jednym cięciem topora, uleczyć odniesione liczne rany, wysłać na wieczny spoczynek 4 szkielety – resztę ekipy poszukiwawczej – i wyposażeni w ostatni brakujący klucz mogliśmy ruszyć w drogę powrotną.

Najpierw tylko zachciało nam się opchnąć trochę drewna w Griessenwaldzie…

1 komentarz:

  1. > pozwolić Samowi upierdolić ich dowódcy lewą rękę i
    > 1/3 czaszki jednym cięciem topora, uleczyć
    > odniesione liczne rany, wysłać na wieczny spoczynek
    > 4 szkielety

    ach ta historia jest jest przewrotna, kronikarz przypisał mi zasługi rycerza z Bretonii... Mimo, iż to było 30 lat temu doskonale pamiętam, jak zabijałem Skavenów na zewnątrz groty, a po powrocie do środka zobaczyłem jak Gaskończyk z dzikością w oczach patrzy na rozczłonkowanego, wyżej wymienionego przywódcę Skavenów.

    Jednakże do drugiej części (rozwalenie czterech szkieletów) jak najbardziej potwierdzam, i nie ukrywam, że sprawiło mi to wyjątkową przyjemność.

    Sam Myca

    OdpowiedzUsuń